poniedziałek, 16 lutego 2015

Podmuchy wiosny (Magda mówi, że gejozą zalatuje)

Kanał wschodni - Moza od 13. grudnia zamknięty, kanał Conde od 23 lat zamknięty, dopiero po okrążeniu Belgii udało nam się wpłynąć do Francji niedaleko Valenciennes w czwartek 11. lutego. Na dzień dobry silnik charknął, lekko zadymił i łódka zwolniła "Ooo nie!", ale spokojnie, chyba wiem co to. Podpłynęliśmy do brzegu i bosakiem macham przy śrubie i znajduje winowajcę - był nim gruby plastikowy worek, który wkręcił się w śrubę.
Już po kąpieli tańczy na lodzie.


Oczywiście zaliczyłem kąpiel w kanale bo kamienie był śliskie jak lód. Winietę, która za 30 dni kosztuje 102 euro wykupiliśmy dopiero na 3. śluzie, którą pokonywaliśmy dzień po wpłynięciu Francji.
13. luty, piątek. Pogoda tego dnia była fantastyczna. Mieliśmy się zatrzymać w Hordain niestety przy zakręcie z kanału do mariny 2 razy weszliśmy na mieliznę - raz udało się zejść przy pomocy wyrzucenia kotwicy - za drugim udało się odepchnąć od zamulonego dna bosakiem. Niestety bosak złożony z dwóch części zassał się dolna część na zawsze pozostanie w objęciach kanału St. Quentin (sął kłęntę - nie ma się z czego śmiać, inaczej Francuzi Cię nie zrozumieją). O 19.00 podchodzimy do mariny w Cambrai, już ją widzimy już możemy czujemy ciepło grzejnika podłączonego do prądu, a tu niespodzianka - kolejna śluza... druga niespodzianka śluza jest zamknięta! Zostaliśmy poinformowani, że śluzy w kanale st. Quentin są otwarte do 19.30, facet, który obsługuje ten kanał wiedział dokąd płyniemy i pomimo to nie pozwolił nam dotrzeć do celu. Łacina poniosła się po mieście, ale to w niczym nie pomogło.
Miasteczko w Belgii

Marina pod Dinant

Dinant

Most i Dinant w tle

Namur (po raz drugi)

Wchodzimy na rzekę Sambre w Namur


Walentynki spędziliśmy w miejscowości Cambrai. Wieczorem chcieliśmy skorzystać z ciepła, więc wyszliśmy na nasz ganek napić się wina i przed naszymi oczami pojawił się w odległości 50m TIR z napisem "Transbud Wrocław", z ciężarówki wychodził akurat jakiś facet, więc krzyknęliśmy dzień dobry, co poskutkowało godzinną rozmową na temat Francuzów, Niemców, Polaków i specyfiką mieszkańców.
Z Cambrai skierowaliśmy się do miejscowości st. Quentin, jednak byliśmy świadomi, że nie uda nam się pokonać 50km w jeden dzień, a to ze względu na najdłuższy czynny tunel Riqueval we Francji, który musieliśmy pokonać. Ponad 5,5km pod ziemią pokonać można dwa razy dziennie: o 9:30 i 17:30 przy pomocy holownika. Zestaw porusza się z prędkością średnią 2,5km/h, w naszym przypadku było to około 3,5km/h gdyż byliśmy jedyną holowaną jednostką. Holownik, poruszający się dzięki ciągnięciu łańcucha leżącego na dnie kanału jest w stanie ciągnąć naraz nawet 30 barek, więc nasze 3 tony to był dla niego pryszcz. Pierwszy dzień podróży do tunelu przypominał nam lato (Marcin połowę dnia spędził w krótkim rękawku) - pokonaliśmy 17 śluz otwieranych przy pomocy pilota i 28 kilometrów.
Widoki w tunelu (cała ściana była wyszorowana przez ocierające się barki)

Holownik


Drugiego dnia rano przepłynęliśmy długi kanał i samodzielnie "krótki" o długości kilometra le Tronquoy oraz 15 kilometrów do st. Quentin, z którego teraz piszemy (a dokładnie z McDonalda). W przeowdniku Imraya pisali, że kanał warto odwiedzić ze względu na tunel ciekawe widoki wokół Cambrai oraz fantastyczną marinę w st. Quentin. Z pierwszymi dwoma punktami możemy się zgodzić, jednak marina to pomosty hangar i zamknięta buda, w której zwykle mieści się toaleta. Dobrze, że jest prąd i to za darmo.
Łatanie kół i zakola


Dzisiaj płynęliśmy w gęstej mgle, za to na następne dni zapowiadają słońce, więc będziemy orać kanały, żeby jak najszybciej dostać się do Reims i dalej do Dijon. Kanały we Francji są urocze - budowane zwykle w XVIII/XIX wieku. Tak stare konstrukcje kanałów charakteryzują się tym, że śluzy nie mają skoku większego niż 3,0-3,5 metra i jest ich mnóstwo - zwykle jedna na 2-3kilometry. Plusem jest to, że jesteśmy tu praktycznie sami i posługując się pilotem śluzowanie zajmuje nam 5minut, a nie 30 jak miało to miejsce przy większych śluzach w Beneluksie i Niemczech.
Jeśli chodzi o komunikację to już w Belgii na pytanie "parle vous anglais?", słyszeliśmy "Non, żeli papą sął kantę młą" i tak dalej bo i tak nie rozumieliśmy. 3 miesięczna nauka francuskiego pozwala Marcinowi zacząć rozmowę po francusku, tak, że adresat zrozumie o co nam chodzi... dalej to już "cześć", ale zwykle osiągamy co potrzebujemy. Przy ważniejszych sytuacjach jak kupno winiety bezcenna jest pomoc Ani i Jeoffreya, do których dzwonimy, wyjaśniamy o co chodzi, oddajemy słuchawkę i tak dowiadujemy się na czym stoimy. Publicznie jeszcze raz im dziękujemy, gdyby nie oni, nie wiemy jak byśmy sobie poradzili w tym słabym czasie przygranicznym!

Chcielibyśmy częściej pisać, ale musimy dotrzeć do następnego McDonalda.
Marcin: Bardzo przepraszam, że Magda nie ma zdjęć. Obiecuję poprawę!!

50siąta twarz Greya


kawałek francuskiej ceglanej fantazji


kanał St Quentin


niedziela, 8 lutego 2015

Jak nie drzwiami to oknami.

Nie robiliśmy zdjęć przez ostatni tydzień, więc tym razem suchy tekst.
We wtorek dopłynęliśmy do miejscowości Givet we Francji i "pocałowaliśmy klamkę". Okazało się, że od 13. grudnia rzeka Moza, którą chcieliśmy pokonać jest zamknięta z powodu zbyt dużego przepływu (wcześniej ta sama rzeka w Holandii nazywana Maas zmusiła nas do odwrotu z 't Leuken do den Bosch). Kiedy się o tym dowiedzieliśmy zrobiło się gorąco, na szczęście szybko znaleźliśmy wyjście z tej sytuacji i postanowiliśmy opłynąć Belgię i przez Charleroi, Mons wpłynąć do Francji przy Valenciennes i płynąć dalej na południe brzydszą, ale szybszą trasą - kanałami, a nie rzeką pod prąd.
Cały wtorek, środę, czwartek i piątek spędziliśmy płynąc przez Belgię. W piątek mieliśmy niemiłą przygodę przy wejściu do najwyższego podnośnika statków na świecie w Strepy ( https://www.youtube.com/watch?v=usUwiL2NJiQ ). Wiał dopychający wiatr o sile 6B, jednak przy samym wejściu do basenu, który jest opuszczany na 73m wystąpił efekt dyszy i w porywie wiatr mógł osiągnąć 8B (huk był olbrzymi). O wyhamowaniu silnikiem nie było mowy - zaczepilismy jedną linę z dziobu (szpring) - łódkę postawiło w poprzek basenu i tylko dzięki heroicznej postawie Magdy udało się wyskoczyć z liną z rufy na ląd i przytrzymać rufę jachtu. Kiedy wrota od basenu osłoniły nas od wiatru dało się normalnie zacumować.
Przez to, że sześciokilometrowy kanał Pommeroeul - Conde jest zamknięty od ponad 20 lat z powodu zamulenia musieliśmy nadłożyć 40km i po raz 3. jeszcze przed wpłynięciem do Francji przekonujemy się, że panują tu zupełnie inne porządki niż w Niemczech, Holandii czy Belgii.
Teraz łódka stoi w Peruwelz, a my po raz kolejny korzystamy z gościnności Ani i Jeoffreya. W poniedziałek wpływamy do Francji i staramy się jak najszybciej płynąć na południe korzystając z zapowiadanej ładnej pogody i ocieplenia.

http://tinyurl.com/n7vm86l na razie tak mniej więcej (faktycznie z racji meandrowania rzeki zrobiliśmy na pewno ponad 2 000km)