sobota, 31 stycznia 2015

Czas leci, słońce nie świeci







Przyszła zimowa pogoda. My mamy po raz kolejny szczęście mieć fantastycznych znajomych po drodze i spędzamy ten czas w cieplutkim domku codziennie zwiedzając okolice (to już Francja) i siedząc do późna popijając ser pleśniowy i ślimaki belgijskim piwem lub francuskim winem. Brzmi pięknie.

Ania i Jeoffrey z Marianami (mamy już statyw!)

Jacht stoi jeszcze w Belgii w miejscowości Dinant (to tu warzą piwo Leffe i wynaleziony został przez Adolfa Sax saksofon). Polecam wpisać w google "Dinant" i obejrzeć w grafice, bo miejscowość jest piękna, niestety nam pogoda nie dopisała i nasze zdjęcia nie oddają jej urody).

Z Maastricht przepłynęliśmy do miejscowości Huy w Belgii (między nami czytamy jak widzimy, ale okazuje się, że z francuskiego czyta się "ui"). Odcinek Maastricht - Huy przez Liege był bardzo przemysłowy i męczący, płynęliśmy do Huya 13 godzin, rzeka Meuse'a zaczęła wić się w dolinach pomiędzy górami co tworzy miłą odmianę po płaskiej Holandii i Niemiec. Sama miejscowość bardzo nam się spodobała, maleńkie uliczki momentami czuliśmy się jak w filmach o Francji (chociaż byliśmy w Belgii) - piękne zamki na skałach, urocze uliczki i budynki z kamienia - wszystko to w połączeniu ze światłami nocą wyglądało przepięknie.
Z Huya do Namur i dalej do Dinant płynie się dalej pomiędzy pagórkami przez śliczne miejscowości, niestety szaruga trochę popsuła nam widoki.




Takie widoki mamy w całej Belgii



Skaliste górki w dolinie Mozy



Do Dinant przyjechali po nas Ania i Jeoffrey - znajomi Magdy, którzy mieszkają w miejscowości Avesnes sur Helpe we Francji i zabrali nas do siebie.

Pomnik Adolfa Saxa


Widok na Dinant



Saksofony na moście w Dinant. Jest ich 27 - tyle ile państw UE. Na obrazku saksofon Polski podpisany "Wycinanki" (najładniejszy ze wszystkich!)


Katedra Bagińskiego w Dinant



Siedzimy im na głowie i korzystamy z ich wyjątkowej gościnności już piąty dzień - podczas pobytu udało nam się: zjeść ślimaki (z masłem czosnkowym - bardzo smaczne), zakosztować w bardzo dobrych belgijskich piwach o mocnych smakach, francuskich winach, zwiedzić miasto Lille, odwiedzić na obiedzie rodzinę Jojo w ich pięknym francuskim domku (jako pies służy im koza, którą Magda jest absolutnie zachwycona) oraz nauczyć się wędkować (mam nadzieję, że okaże się bezcenną umiejętnością).
Ania i Jeoffrey są uroczą parą, która porozumiewa się jednocześnie w 3 językach. Dzisiaj byliśmy świadkami wymiany zdań:
- C'est bien?
- Nie wiem, it's strange.
Poza tym staramy się wymieniać uprzejmościami, ale za każdym razem są krok przed nami - kupimy 16 piw na wieczór oni kupią 20, zrobimy obiad oni zrobić lepszy... Jest nam u nich za dobrze.



Jeśli chodzi o pływanie to śluzy po Maastricht są już dużo mniejsze i przyjemniejsze. Przy wpłynięciu do Francji w Givet dostaniemy pilota i sami będziemy sobie otwierać większość śluz. Pod prąd rzeki możemy ścigać się z pielgrzymką na kolanach do Częstochowy ( https://www.youtube.com/watch?v=z4Ftfq6X-ws ) lub z 3-letnimi dziećmi - kiedy GPS pokazuje 4,5km/h jestem szczęśliwy. Cały czas łudzimy się, że w górnej części rzeka będzie bardziej skanalizowana i prąd nie będzie odczuwalny - oby od Givet tak było.

Jak piszemy raz na 9 dni to niestety wiele rzeczy umyka z głowy, więc postaramy się częściej.

Dzwonnik z Lille z urwanym sznurkiem.


plac zabaw w katedrze Notre Dame

Notre Dame w Lille

Koza zwana Caramel (tudzieź Kozak)


Pozdrawiamy z Avesnes sur Helpe zajadając się grenouille http://tiny.cc/az9btx .

środa, 21 stycznia 2015

Lepiej, lepiej.

W zasadzie od ostatniej wiadomości wydarzyło się bardzo dużo. W 't Leuken spędziliśmy prawie tydzień i przyznaliśmy się do porażki - rzece Maas pod prąd nie damy rady, także jak herbertowskie śmieci spłynęliśmy do miejscowości 's Hertogenbosch. Końcówka tej podróży była bardzo ciężka - płynęliśmy z prądem pod wiatr sięgający 6B, fale o długości 4m i wysokości 0,7 - 1m (występowały przy przepływających z naprzeciwka barkach) sprawiały, że dziób parę razy zanurzył się w wodzie (coś czego nigdy nie spodziewałbym się na rzece) i ciężko było utrzymać łódkę w odpowiednim kierunku. Na szczęście tak ciężkie warunki trwały tylko 30 min (przynajmniej wreszcie były jakieś emocje po nudnych kanałach).
Holandia przywitała nas silnym wiatrem - ucierpiała linka od bandery


Z 's Hertogenbosch wybraliśmy się autostopem do znajomej Mariana z Wrocławia - Oli, która już od 4 lat mieszka w Amsterdamie. Autostop zimą nie jest może najprzyjemniejszy, ale dzięki uprzejmości Holendrów 84km w jedną i drugą stronę pokonaliśmy w 1,5 - 2 godziny. Sam Amsterdam opiszemy bardziej przy pomocy zdjęć. Krótko a'la Pol w punktach:
- przesadnie ciekawe miasto,
- uliczki można zwiedzić w jeden dzień (oczywiście są jeszcze muzea, knajpy itd.),
- ulica czerwonych latarni z wystawionymi półnagimi babeczkami w witrynie jak szynka w mięsnym (obleśny temat),
- mnóstwo uroczych kanałów podobnych do siebie,
- setki tysięcy rowerów, które na drodze mają pierwszeństwo przed wszystkim,
- wszędobylski zapach marihunaen,
Ciekawostki:
Życie nocne w Amsterdamie nie umywa się do tego w Polsce - knajpy zamykane są już o 0100 (maksymalnie 0300) w nocy i nie ma zmiłuj.

Klatki schodowe w blokach są tak małe, że nie ma jak wnieść mebli, więc nad oknami są haki, a budynki są nachylone pod kątem, żeby wciągane na górę meble nie poobijały się.


2-dniowy pobyt w Amsterdamie będziemy doskonale wspominać dzięki Oli i jej chłopakowi Vitalijowi, którzy ugościli nas po królewsku pysznym obiadem i holenderskim piwem. Ola w oprowadzaniu dorównuje swojemu bratu (zawodowemu przewodnikowi po Wrocławiu) i to dzięki niej dowiedzieliśmy się sporo ciekawostek o stolicy Holandii. Dziękujemy ślicznie :)

Z 's Hertogenbosch wypłynęliśmy w niedzielę 18.01 - w drodze do Maastricht zatrzymaliśmy się w Veghel, Weert i Bocholt (już w Belgii).
W Weert zrobiło się nieciekawie - tuż przed dopłynięciem alarm - kończy nam się gaz do kuchenki - w Szczecinie nie mogliśmy napełnić naszej szwedzkiej 14 - litrowej butli (inna końcówka niż w Polsce), więc kupiliśmy polską 3kg, która starczyła nam na nieco ponad miesiąc.
Dopłynęliśmy już po ciemku do mariny w centrum. Rano otwieram zejściówkę ("drzwi" łódki) i  centralnie przed oczami wyrasta mi szyld Flaschengas - Marian poszedł tam z naszymi butlami i po paru godzinach zostaliśmy wyposażeni w gaz na pół roku.

Jeśli zdarzy się, że czytać będzie nas ktoś zainteresowany podróżą kanałami Belgii to muszę spieszyć z niemiłą informacją - od 2 miesięcy obowiązuje wykupienie winiety 40E, do tej pory pływanie po krainie frytek i czekolady było za darmo.

Przekroczenie granicy holendersko - belgijskiej wiąże się z natychmiastową zmianą krajobrazu - drzewa, lekkie pagórki zastępują podmokłe polany i od razu przyjemniej się płynie. 40 km belgijskiej części kanału Zuid-Willemsvart przy pięknej, słonecznej pogodzie napawa nas nadzieją, że od teraz będzie tylko lepiej, ładniej i cieplej, w końcu od teraz każdy kilometr, który pokonamy jest skierowany mniej lub bardziej na południe.
W kwestii śluz procentuje doświadczenie z kanału Gota i ze śluzowaniem radzi sobie już tylko jedna osoba, podczas gdy druga może robić coś innego, bardziej pożytecznego niż trzymanie liny.

Jutro zwiedzanie Maastricht - jeśli miasto okażę się ładne to może jutro też coś wrzucimy.


Amsterdam:







Przechodził pod stadionem



Ola z Mariankiem

















 Belgia:






Maastricht:

najstarszy w Holandii most Sint Servaasbrug





PS. Moje kochane Ludzie, zdjęcia Magdy i Marcina zobaczycie, jak posiądziemy statyw, czyli już niebawem, buziaczki !

niedziela, 11 stycznia 2015

Ładowanie baterii

W Polsce huraganowe wiatry, u nas dużo spokojniej - jednak wiatr wciąż uniemożliwia nam wypłynięcie z 't Leuken. Ze względu na wysoki stan rzeki Maas nie damy rady płynąć w górę do Roermond - jest na szczęście możliwość ominięcia Mozy kanałami. Jak tylko pogoda pozwoli wypłyniemy do 's-Hertogenbosch (Holendrzy sami nie ogarniają po co dali swoim miastom takie długie nazwy i na przykład powyższą miejscowość nazywają po prostu Den bosch)
Jest więc okazja, żeby nadrobić w internetach, serialach, filmach czy Heroesach (tak, Magda gra w gry).






Jedno z przejść z pomostów już dawno zalane. Na szczęście co pływa... nie utonie




Zalane ostatnie przejście z pomostu na ląd

Modelki Magdy

Kolosy z wyspy Wielkanocnej w miejscowości Wanssum (Wyspa Wielkanocna została odkryta przez Holendrów)

Efekt wysokiej wody - słusznie podlane drzewa.

środa, 7 stycznia 2015

Ain't no country for small boats oraz Tschus i Hoi!

Niemcom mówimy Tschus, Holendrom Hoi! Bardzo chcieliśmy wydostać się już z Niemiec, ale może po kolei.
Sylwestra spędziliśmy w Munster w Niemczech. Najpierw napiliśmy się wódeczki i winka a potem pojechaliśmy rowerami (w Niemczech można) na rynek zobaczyć fajerwerki. Zdarzyło mi się być na meczu piłkarskim z rozróbą, ale nigdy nie spotkałem się z takim syfem - Niemcy nie potrafią używać fajerwerków albo inaczej rozumieją sposób ich działania puszczając je równolegle do powierzchni ziemi.
50 kilometrów do Datteln, potem miejscowość Flaesheim w Niemczech, nocleg przed ostatnią śluzą na kanale Wesel - Datteln i mieliśmy wyruszyć na Ren.
Z samego rana prześluzowaliśmy się i od razu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z czymś nowym. Wielkie dalby wskazywały na to, że na Renie zdarzają się poziomy wody o kilka metrów większe. Statek z którym się śluzowaliśmy wyszedł na Ren i niemal momentalnie zniknął mi z oczu.
Zbliżamy się do rzeki i czuję trochę mocniejsze bicie serca - co to będzie?
Mijam główki wyjścia z rejonu śluzy, lekkie szarpnięcie i płyniemy dwa razy szybciej, most zbliża się szybciutko, a tu trzeba jeszcze trafić pomiędzy odpowiednie przęsła. Nie musiałem się martwić o płynięcie do przodu tylko w poprzek rzeki, żeby trafić tam gdzie trzeba i wyminąć statki płynące pod prąd i z prądem szybciej od nas. Momentami na Renie widać kilkanaście statków i zestawów pchanych na raz. Ich wielkości są zbliżone do statków morskich.
Czas na Renie mijał w miarę szybko, prędkość na logu ze względu na przeciwny wiatr i ponad półmetrowe fale wywołane przez statki płynące z naprzeciwka spadała do 1,5-2,0 węzłów a na GPS-ie 10-12 km/h. Ciekawe przeżycie, ale od razu widać, że nie jest to środowisko dla łódki z tak małym silniczkiem jak nasz. Przez cały czas martwiłem się jak spłyniemy z tej rozpędzonej rzeki w kanał Waal - Maas, ale samo zejście pokonane ostrożnie poszło gładko. Obsługa śluzy w Holandii bardzo sympatyczna i podano nam numery do następnych śluz.
Wieczorem zwiedziliśmy Nijmegen. Bardzo nam się spodobała starówka i klimat miejscowości - od razu widać, że to już nie Niemcy. Jak się okazało ceny wyższe niż w Niemczech (w pubie za piwko płacimy euro więcej, za litr diesela 10 centów więcej, a w knajpie u Chińczyka jakieś 30% więcej).
Z Nijmegen popłynęliśmy w górę rzeki Maas - i tu cios. W locji napisano nam, że prąd wynosi 0,5 - 2,0 km/h, a tymczasem ze względu na wysoki stan wody w samym nurcie prędkość to około 5-6 km/h... Nasza maksymalna prędkość przelotowa to 7 km/h, więc wiesz... Na szczęście znając teorię jak płynie nurt w meandrującej rzece udaje nam się osiągać około 3 km/h (jak prędkość wynosi 4km/h jaramy się jakbyśmy wpadli w ślizg). Na razie w ciągu 2 dni zrobiliśmy 30km płynąc po około 5-6 godzin dziennie. Za jakieś 55km powinniśmy wpaść w kanały -  na razie trzymajcie kciuki, żeby nie padało i prąd nie przyspieszał. Silnika pod żadnym pozorem nie nadwyrężamy - tylko przy okazji zwężek w okolicy mostów musimy zwiększyć nieco obroty, bo tam prąd przyspiesza i nie ma litości. Ciekawe doświadczenie na pewno, Tylko naszemu silniczkowi Yankowi nie bardzo się podoba.
Na teraz pozdrawiamy z miejscowości t'Leuken http://tinyurl.com/q56ld4r
Pogoda dzisiaj była fantastyczna - słonko i niewielki wiatr. Na jutro zapowiadają ocieplenie i deszcz z silnym południowym wiatrem... No tak szczęście nie chodzi parami...
PS na około 20 dni płynięcia kanałami 3 były z korzystnym wiatrem, reszta z niezauważalnym lub w mordę.
kaszubski akcent w zachodnich Niemczech
tak żegnało nas niemieckie niebo
pierwsza wielka holenderska franca
holenderski cottage
po drodze nieustannie towarzyszą nam duże ilości ciekawych ptaków (tutaj patrolujący Kormoran)

Myszołów (?)

Maasońskie Czarne Łabędzie
Dzikie Gęsi pozujące do okładki Abbey Road
Bywa uroczo
Starówka Nijmegen