czwartek, 30 kwietnia 2015

Spod krzywej wieży





Długo by tu opowiadać co się u nas działo przez ostatnie 25 dni od wpisu z 5. kwietnia. 
Po kolei - z Toulonu dopłynęliśmy do Saint Tropez i stanęliśmy na kotwicy w zatoce milionerów (gdzie swoje domy letniskowe mają George Michael, Michael Jackson i różne takie). Zatoka sama w sobie niepowaliła nas na kolana - Saint Tropez to mała mieścinka wypełniona po brzegi ekskluzywnymi butikami i zagranicznymi turystami - sławne plaże nie dorównują jednak (pod względem miękkości) tym na polskim wybrzeżu. Ciekawostka - do 15 kwietnia w porcie w Saint Tropez obowiązywała opłata 13,5E za noc, od 15. kwietnia 40E dla takiej jak nasza łódka rozmiarów.
Z Saint Tropez chcieliśmy wykonać skok już do Włoch jednak przeciwne prądy o sile 1 węzła (w 1 miejscu 2 węzły) i przeciwny wiatry spowodowały, że jeszcze musieliśmy odwiedzić francuski port, czego w ogóle nie żałujemy, bo było to Antibes - przepiękna miejscowość, gdzie na każdym kroku słyszy się ostry brytyjski akcent (około 70% osób w Antibes w tym czasie było Brytyjczykami, na super jachtach również powiewały brytyjskie bandery). Labirynty wąskich uliczek pachnących mydłem i ziołami oraz gwarna, żyjąca nocą starówka zdecydowanie włączają Antibes w poczet najpiękniejszych miejscowości, z którymi mogliśmy się zapoznać.
Z Antibes skoczyliśmy do włoskiej Bordighery. Podczas przelotu przekonaliśmy na ile można ufać prognozom w tym rejonie, zamiast 1-2SW mieliśmy wiatr 4-5ENE i znowu ta sama śpiewka pod prąd i wiatr. Mała miejscowość zauroczyła nas imponującą, wiekową zabudową, pięknym wybrzeżem i bardzo sympatycznymi ludźmi w porcie, którzy nie chcieli od nas pieniędzy za postój. Zjedliśmy tu po raz pierwszy pyszną  włoską pizzę, (której cena byłą wreszcie dużo niższa niż we Francji, Belgii czy Niemczech)
 Ciężko było znaleźć lokal otwarty w godzinach polskiego obiadu - w Ligurii kanjpy otwarte są zwykle do 13 i od 17-19 do późna... Podobnie jest ze wszelkimi sklepami, więc jeśli ktoś planuje podróż transportem miejskim należy we właściwych godzinach zaopatrzyć się w bilet (nam zdażyło się czekać ponad 2 h na PONOWNE otwarcie sklepu).

Spodziewaliśmy się, że we Włoszech możemy liczyć na przychylność mieszkańców i niższe ceny niż we Francji, niestety sezonowa rzeczywistość nieco nas zaskoczyła i w miejscowściach: Alsaccio, Loano czy Pisa płaciliśmy już konkretną stawkę - około 30 Euro za noc. Alsaccio podobnie jak Bordighera charakteryzuje się górami wyrastającymi z morza - generalnie cała Liguria to obrazki rodem z Norwegii (w dużo cieplejszej wersji).

Po wielu godzinach za sterem i męczeniu się z prądem morskim dotarliśmy do Genui. Wpłynięcie poprzedzały badania w internecie celem znalezienia taniego miejsca postojowego. Udało się to fantastycznie. Długie na 1,5km nabrzeże usłane (żeby nie użyć innego słowa) jachtami sprawiło, że traciliśmy nadzieję na jakiekolwiek wolne miejsce, jednak po kilku rozmowach udało się wreszcie dostać do Ilvy - czyli prywatnego porciku, gdzie przesympatyczni starsi Włosi zaprosili nas, użyczyli miejsca za darmo na 3 dni z prądem, wodą, toaletami. Do tego nieustannie służyli  pomocą pomimo bariery językowej oraz obdarowali nas najpyszniejszymi pomarańczami jakie w życiu jedliśmy.
 Genua jest gwarnym i stosunkowo mało atrakcyjnym miastem, ale wystarczy przejść 20 min . wgłąb lądu i znajdzie się w sielskiej, zielonej i kwiecistej górzystej krainie, w której nie uświadczysz turystów a jedynie włoskich rolników pielęgnujących wschodzące winorośla. Obrzeża Genui - Centrum 1:0.

Z Genui trafiliśmy do Vernazzy, jednej z 5 (Cinque) Terre , miejscowości rybackich zawieszonych na skałach. W malutkim porciku  można było stanąć na bojce za darmo (mimo że co rano miejscowość zalewało morze turystów). Byliśmy tam jedynym jachtem. 
Spacerem w pięknej scenerii można było przejść do Cornigli, której zdjęcie z lotu ptaka często znajduje się w folderach reklamujących Ligurię. Gdybyśmy mogli to przeszlibyśmy się do następnych (Manaroli i Riomaggiore), ale trasy były zamknięte ze względu na osuwające się skały. Bardzo szkoda, bo jedna z tych tras jest nazwana Via della Amore, a tak się składa, że Madzia to moja Amore i chętnie bym ją tam zabrał.
Piszemy teraz z Pizy, wczoraj widzieliśmy krzywą wieżę, wejście na nią kosztuje 18Euro, więc podziękowaliśmy serdecznie, ale z zewnątrz też robi wrażenie (jest konkretnie pochylona).
Włosi to bardzo sympatyczny naród, chyba razem z Holendrami są najmilsi spośród państw, po których podróżowaliśmy.
Jak zrobi się ładniejsza pogoda to wyruszamy do Piombino/Grosetto. Tam ma do nas przyjechać Aneczka z Pavlo i spędzimy na pewno super czas odwiedzając wyspę Elbę, Korsykę i Rzym.







Zaułek w Saint Tropez i Madlenka

Częsty obrazek na południu Francji - pasjonujące rozgrywki Petanque

Internety w Antibes

Magda z prima Regina Włoch


Zasłużona siesta




Tak na Śródziemnym zarastają liny w wodzie




Costa Concordia remontowana w Genui

Spacer pod Genuą

Nasi jedyni towarzysze przechadzki po genueńskich wzgórzach
Vernazza z morza

Widoki wieczorną porą z łódki w Vernazzy.


Po raz kolejny Vernazza widziana ze szlaku do Corniglii.


Corniglia

Pojazd służący bodaj do przemieszczania się po polach i nawożenia (?)


Targ staroci w Pizie (spotykaliśmy takie również w większośc połódniowo francuskich miejscowośći)

Jakby się ktoś przypatrzył żywicielka założycieli Rzymu ma przerażoną minę (?)



Imponujące Il duomo

Możecie nie wierzyć, ale to właśnie dzięki tym ludziom krzywa wieża dalej stoi...

niedziela, 5 kwietnia 2015

Możecie już nam zazdrościć!


Dzisiaj mało tekstu - głównie zdjęcia.
Krótko - zwiedziliśmy Les Calanques, czyli malutkie zatoczki na południe od Marsylii. Mistral, czyli północny wiatr w tych stronach wiał przez 9 dni z siłą 6-8B, więc nie wypływaliśmy na morze, a stojąc na boi naliczali nam za postój. Były też plusy takiej sytuacji - zwiedziliśmy najładniejsze "Kalanki" w okolicy i poznaliśmy Martynkę. Rozmawialiśmy z Magdą idąc szlakiem i w pewnym momencie zwróciłem uwagę, że "w tym miejscu jeden zły krok i lipa" - Martynka do nas zagadała co zaowocowało naszą wspólną wycieczką do Marsylii oraz poznaniem kolejnych 3 Polaków - Kacper, Kamil i Aleksander (ten ostatni studiuje



w Aix-en-Provance muzykologię), z którymi spędziliśmy miłe popołudnie.



Martynka spędziła z nami 3 dni łącznie z podróżą z Calanques Port Miou do La Seyne sur Mer. Przykro było się z nią rozstawać, bo bardzo fajna z niej dziewczyna i mamy nadzieję, że się jeszcze zobaczymy - nie możemy się już doczekać, aż oprowadzi nas po Krakowie.
Teraz udało nam się stanąć w bezpłatnym miejscu w La Seyne sur Mer, gdzie zostaniemy najprawdopodobniej do jutra. Będziemy szukać taniutkich marin albo darmowych kei, bo szkoda pieniędzy. Minus taki, że przy silnym wietrze darmowe nabrzeża są zwykle narażone na silny wiatr o czym nasze Sępolno przekonało się wczoraj. Wiatr o sile 4B poniszczył nam znaleziony odbijacz i urwał krawat od dechy, przez co troszkę porysowaliśmy burtą o drewniany pomost. Szkoda trochę żelkot, ale może wszystko zejdzie po umyciu. Wiatr wzrósł na wieczór do 7B - na szczęście znaleźliśmy mooring dzięki, któremu udało się łódkę ustawić do wiatru i więcej się nie obijaliśmy.
Pozdrawiamy serdecznie z McDonald's, który jako jedyna restauracja/sklep jest dzisiaj otwarty.
Drugie Wielkanocne z rzędu poza domem... Chyba ostatnie.

  Calanques (Cassis i okolice) :



Sępolno w pełnej krasie
Sępolno w pełnej krasie


Nasz środek transportu na brzeg





Wspólne zdjęcie! (te kolory są prawdziwe)

Martynka :)




















Ponoć największy klif w Europie







Omen z Cassis




Marsylia :  

Największy europejski port jachtowy











Taki romantyczny Marian o zachodzie słońca



La Seyne sur Mer :




Polkowicka podróżniczka

Takie tam pomarańcze w kwietniu

Piątka za wzorcowe przejście przez jezdnię!


Smok krawężnikowy